Kotleciki kontra placuszki
Droga Pani Jot,
Mam nadzieje, że ma się Pani smacznie i ze tęskni trochę Pani za efektami mojej działalności kulinarnej.
Jak wiesz wykorzystywanie resztek z poprzedniego dnia nieustannie inspiruje tak Ciebie jak i mnie do eksperymentów kulinarnych .
No waste-pomysły
Tym razem podmiotem mojej działalności stała się kasza gryczana – której kilka sporych łyżek zostało po wczorajszej kolacji.
Podsmażyłem wiec pół cebulki i jedna ostra papryczkę i dodałem do kaszy. Dodałem do niej również około pół szklanki serka feta rozgniecionego uprzednio widelcem ( w ojczyźnie byłby to twaróg, którego tu mniej, ale porządna turecka feta świetnie się sprawdza ).
Polski ser typu feta ( przynajmniej ten mi znany) nie nadaje się do tego. W ogóle nie wiem do czego się nadaje przez tę swoją niezapomnianą strukturę i bardzo słony smak…rozpada się na atomy natychmiast po wyjęciu z pudełka albo jeszcze w trakcie. Gdzieś po drodze dodałem pieprz i sól – w przypadku obecności fety na ilość soli należy uważać.
Następnie – wbiłem do całości jajko i tu zrodził się dylemat każdego łasucha .
Placuszki czy kotleciki ?? oto jest pytanie..
Coś mnie w życiu ominęło
Aby uniknąć uczucia, że coś mnie w życiu ominęło postanowiłem popełnić i placuszki i kotleciki.
Podzieliłem więc masę na dwie sprawiedliwe części. Do jednej dodałem łyżkę mąki , a do drugiej dwie łyżki bułki tartej i łyżkę posiekanej pietruszki. Pietruszka po to w jednym tylko , aby sprawdzić czy się wyczuje różnicę – otóż się wyczuje! .
Następnie placuszki łyżką kładłem na rozgrzany olej kokosowy. Kotleciki cieplutko otoczone bułką tarta smażyłem na oleju słonecznikowym z dodatkiem masła.
Całość skonsumowałem z sałatką polaną sosem jogurtowym .
Wciąż nie potrafię zdecydować , która wersja lepsza. Jednak na przyszłość wiem –że więcej dobrych ziół !!!- czego Pani, sobie oraz miłośnikom koffieshopów serdecznie życzę 🙂
Twój zagryczony na dobre przyjaciel
Kamil
Drogi KamilQ,
Twój smakowity mejlik ucieszył mnie ogromnie i podkręcił apetyt na domowe placuszki z-czego-bądź.
W podskokach pobiegłam do lodówki i znalazłam w niej wczorajsze resztki; gotowane na parze kartofelki, żółtą fasolkę szparagową, kilka marchewek w rozmiarze mini oraz miseczkę pieczonej dyni, pachnącej imbirem, czosnkiem i nutką cynamonu.
I rozmarzyłam się…
Jak wiesz moje życiowe peregrynacje zawiodły mnie wielokrotnie do Indii, kraju, w którym codziennie, jak rok długi, można jeść inne wegetariańskie danie i gdzie, w najmniejszej nawet miejscowości jest przynajmniej jeden lokal o nazwie „Vegetarian Paradise”. Zapewniam, że nie chodzi o gastronomiczną sieciówkę.
Otóż w Indiach poznałam kofty – indyjski odpowiednik naszych placuszków, kotlecików, klopsików…Mają postać kulek wielkości pingpongowych piłeczek, są podawane osobno do sosów curry np. pomidorowo-śmietanowego malai ale pamiętam, że świetnie smakowały z sałatką jogurtową raita.
Okazuje się, ze idea placuszka jest stara jak świat i pewnie nie ma w tym temacie dwóch identycznych przepisów. Jest to matematycznie niemożliwe, biorąc pod uwagę mnogość składników dostępnych w naturze, ziół i przypraw jakie mogą wejść w skład rzeczonych. Forma ich dowolna, ingrediencje Co-tam-gospodyni-pod-ręką-miała , zaś smak niezmiennie boski!
Te indyjskie, które wspominam z rozrzewnieniem składają się z sera panir, ugotowanych i startych na grubej tarce warzyw (ziemniaków, marchwi, kalafiorka) , posiekanych nerkowców oraz/lub rodzynek. Do tego wszystkiego dodaje się kolendrę ( zmieloną oraz posiekaną świeżą), kumin, chili, sól. Formowanie kulek to czysta przyjemność, potem wystarczy je obtoczyć w jakiejkolwiek mące i smażyć na głębokim tłuszczu.
Jeśli o mnie chodzi, znalezione dziś w lodówce warzywa zamierzam połączyć z serem ricotta, dynię z czułością rozgniotę widelcem, zamiast kolendry zastosuję ostatnią gałązkę pietruszki. Niech żyje idea Zero Waste!
Kończę, bo moje kiszki grają już marsza a jak wiesz, są wyjątkowo muzykalne.
Ściskam Cię, drogi Przyjacielu, wypatrując kolejnego, smakowitego listu od Ciebie
Jot
Odsłony: 105